Mam na imię Bożena. Mam 83 lata, mój mąż 87. Jesteśmy mała rodziną, mój mąż jest jedynakiem, moja siostra zmarła bezpotomnie. Mamy 58-letniego syna Witolda. Właśnie jego historię chcę Wam opowiedzieć.
Witek był zdrowym, grzecznym,
zdolnym dzieckiem. Dobrze uczył się w szkole, miał talent do przedmiotów ścisłych, dwa lata, rok przed maturą wyjechał na wakacje do Anglii. Odtąd nic już nie było takie samo.
Kolejna biografia to opowieść o Panu Grzegorzu, który jest uczestnikiem jednego z łódzkich Środowiskowych Domów Samopomocy. Jego historia, pokazuje ogrom możliwości wsparcia środowiskowego ale i nieuchronne ograniczenia tej formy pomocy
osobom chorującym psychicznie. Pan Grzegorz urodził się w 1952 roku. Rozpoczął studia na politechnice, jednak nie udało mu się ich ukończyć. W młodym wieku zachorował na schizofrenię. Mając 50 lat rozpoczął uczęszczanie na zajęcia
w Środowiskowym Domu Samopomocy typu A, przeznaczonym dla osób długotrwale chorujących psychicznie. Lubił zajęcia treningu kulinarnego, chodził na zakupy, dobrze radził sobie na zajęciach rozwijających funkcje poznawcze.
Dzisiaj jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, latem będziemy świętować drugą rocznicę naszego ślubu.
Mieszkamy w samodzielnym mieszkaniu chronionym i oboje pracujemy w zakładzie aktywności zawodowej o profilu gastronomicznym.
Bardzo
się wspieramy, możemy na siebie liczyć w każdej sytuacji.
Lubimy chodzić na spacery, jeździć na rowerach, podróżować.
Mamy swoje marzenia. Chcielibyśmy mieć własne mieszkanie, stałą pracę, dokształcać się. Pragniemy
aby nasza choroba była w remisji i abyśmy zawsze byli razem na dobre i na złe.
Sławka urodziła się 49 lat temu w Łodzi. Od początku było jej trudno. Oboje rodzice chorowali psychicznie, mieli czworo dzieci, niektóre były z nimi dłużej, niektóre krócej. Sławka krócej. Chciała się nią zająć
ciotka, ale mama nie chciała oddać swojego dziecka. Do domu dziecka zabrano Sławkę już bez pytania mamy o zgodę. Do końca życia ciotka ją wspierała, pomagała, jak mogła.
Mam na imię Mariusz.Od kilkunastu lat choruję na schizofrenię paranoidalną. Mam wiele pasji, które nieustannie rozwijam. Nie lubię narzekać. Pomimo choroby, cały czas jestem aktywny. Realizuję swoje cele i marzenia: pracuję, komponuję
utwory muzyczne, piszę teksty, śpiewam, tworzę obrazy przy użyciu pirografu.Serdecznie zapraszam do posłuchania mojej historii.
Mam na imię Marzena. Mam 47 lat. Wszystko, co w życiu udało mi się osiągnąć, osiągnęłam już jako osoba chora. Tłumaczę moim dzieciom, że choroba psychiczna to nie wyrok. Można z nią normalnie żyć.
Wiele rzeczy
mnie interesuje na przykład, ciekawi mnie historia sztuki, rysunek, malarstwo informatyzacja procesów twórczych. Poza tym uwielbiam jazdę na rowerze i spacery po górach. Nieustannie wyznaczam sobie nowe
cele, podejmuje się nowych wyzwań.
Szybko dorosłam.
Mam na imię Iwona mam 37 lat. Mogę być waszą koleżanką z pracy, sąsiadką lub znajomą. Pewnie nawet nie wiecie, ale od 22 roku życia jestem osobą chorującą psychicznie. Na co dzień możecie nawet nie zauważyć,
ale jestem chora. Mimo tego nie poddaję się. Tak naprawdę to nigdy nie miałam spokojnego dzieciństwa. Z uwagi na sytuację rodzinną, musiałam dość wcześnie przejąć obowiązki domowe i stawiać czoła wyzwaniom człowieka dorosłego.
Przez trudy do gwiazd
Nazywam się Zbigniew Kuliński. Historię mojego życia powinienem zacząć od Liceum Ogólnokształcącego im. Juliusza Słowackiego w Łodzi. Piszę o tym, bo miało to wpływ na moje dalsze losy. Zawsze byłem dobry z
fizyki i matematyki. Rzadko dostawałem z tych przedmiotów oceny niższe niż 4 czy 5. Pasjonowała mnie fizyka, jako podstawowa nauka opisująca wszechświat i jej związek z matematyką, że nie jest w tym wszystkim bałagan, ale jakiś porządek.
Kiedy byłem dzieckiem, ważna była dla mnie rodzina. Miałem niebo na ziemi. Wszyscy dążyli do tego, żeby zapewnić mi spokój, który teraz mam w sobie, bardzo mi się przydaje.
Założyłem sobie w życiu cel, który nazwałem KOLEJNY PIĘKNY DZIEŃ.
Czy byłem za granicą, gdzie spędziłem kilka lat i miałem setki przyjaciół, czy w Polsce, starałem się i staram go realizować. Od kiedy zachorowałem, schizofrenia przeszkadza mi realizować mój cel tak, jakbym chciał. Jest o wiele ciężej,
ale się staram. Jak byłem zdrowy, też nie każdy dzień udało mi się przeżyć pięknie, bo nigdy nie jest idealnie, popełniamy błędy, mamy lepsze i gorsze dni.
Depresja od dzieciństwa
Urodziłem się w 1963 roku. Zaburzenia psychiczne towarzyszyły mi właściwie od dzieciństwa. Już w czasach przedszkolnych dręczyły mnie lęki i wybuchy złości. Potem dowiedziałem się, że to objawy tzw. depresji
dziecięcej. Podobnie było w szkole podstawowej. Prawdopodobnie już wtedy zaczęły się też moje „bardziej dorosłe” problemy, początkowo były to raczej lekkie depresje. Wycofywałem się wtedy z życia z rówieśnikami, spędzałem dużo czasu
samotnie. W szóstej klasie zainteresowałem się naukami przyrodniczymi, zwłaszcza biologią.
Walczę każdego dnia!
Do szpitala psychiatrycznego pierwszy raz trafiłem w 2003 roku. Jednak przez pierwsze trzy lata nie przyjmowałem do wiadomości, że jestem chory psychicznie. Podczas pobytu w szpitalu po trzech dniach po prostu
z niego uciekłem. Niestety, choroba się nasiliła. Coraz częściej miałem tzw. „górki”, czyli nadmierną pobudliwość i euforię. Po niecałych czterech miesiącach trafiłem ponownie do szpitala. Po wyjściu z niego nie chciałem jednak przyjmować
leków, co skutkowało coraz częstszymi powrotami na oddział. Pobyty tam zwykle trwały od sześciu do ośmiu tygodni. Moja ostatnia hospitalizacja miała miejsce w kwietniu 2009 roku.
Wsparcie daje siłę!
Zaczęło się lata temu i niestety wciąż zmagam się z chorobą. W marcu tego roku skończę 44 lata, a do szpitala trafiłem w 1999 roku. Po maturze wyjechałem na studia prawnicze do Warszawy. Niestety na pierwszym
roku, po sesji zimowej, pojawiły się u mnie poważne problemy ze zdrowiem psychicznym. Na domiar złego w semestrze letnim zmarł mój ojciec. Po tym fakcie nie potrafiłem się podnieść, wróciłem do Łodzi i trafiłem do szpitala psychiatrycznego.
Spędziłem tam prawie pięć miesięcy. Miałem czas wszystko przemyśleć, by po wyjściu spróbować wrócić do normalności i do społeczeństwa. Wtedy nie wiedziałem, że zajmie mi to wiele lat…